„Kroniki portowe” Annie Proulx
Bardzo lubię opowieści o małych społecznościach i poznawaniu ich zamkniętego świata. Tutaj również autorka przedstawia swego rodzaju mikrokosmos, gdzie wszyscy wszystkich znają i choć nie zawsze o tym mówią, wiedzą o każdym wydarzeniu w życiu innych. Nie brakuje tu też sporo poczucia humoru, a także ciekawostek dla żeglarzy – i nie tylko – w postaci wtrąceń z Księgi węzłów na początku każdego rozdziału.
Obiektywnie rzecz biorąc, książka Annie Proulx jest bardzo dobra, jednak w tym przypadku nie potrafię być obiektywna. W moim odczuciu jest inny autor, który potrafi przedstawić Nową Fundlandię w taki sposób, że choć jest to zimne, nieprzyjazne i pełne soli morskiej miejsce, to czujesz, że chcesz tam pojechać. I jest to Michael Crummey. Nie mogłam powstrzymać się od porównywania Kronik portowych ze Sweetlandem czy Dostatkiem. Książki Crummeya są bardziej stonowane, nastawione w większym stopniu na opisy, również przyrody, nie ma w nich za dużo humoru, ale to tę Nową Fundlandię uwielbiam. Słuchając książki Annie Proulx, ciągle miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje, że czegoś autorka mi nie pokazała, pozostawiła poza moim polem widzenia. Mimo tego absolutnie nie zniechęcam do lektury. Ale jeśli lubicie niespieszne lektury, to po Kronikach portowych sięgnijcie też np. po Sweetlanda.
Komentarze
Prześlij komentarz