„Bieguni” Olga Tokarczuk

„Bieguni” Olga Tokarczuk | fot. Jeden akapit
Moja relacja z książkami Olgi Tokarczuk jest dosyć burzliwa i mieści się gdzieś między szczerym zachwytem a całkowitym znudzeniem. Bieguni to taki tytuł, który trudno jest jasno zakwalifikować – nie jest to powieść, nie za bardzo opowiadania, momentami bywa eseistycznie, czasami brzmi to jak felieton. Zwykle niedookreślona forma dzieła mnie nie odstrasza, jednak w Biegunów nie potrafiłam się wgryźć w pełni.

Podobały mi się fragmenty związane z przemyśleniami dotyczącymi podróżowania, o tym, że lotniska to małe miasta, a także o tym specyficznym typie ludzi, którzy po prostu nagle gdzieś się wyłaniają, w jakiejś podróży, którzy w normalnym świecie jakby nie istnieli. Ciekawe były też opowieści o przygotowaniu do podróży statkiem osobliwości zamkniętych w słoikach czy listy kobiety do władcy, w którego kolekcji znajdował się jej czarnoskóry ojciec – wypchany i spreparowany.

Autorka między zdaniami przemycała wiele interesujących, godnych przemyślenia myśli, jednak nie wyczułam do końca zależności między tymi tekstami – oczywiście, punktem wspólnym było podróżowanie, przemieszczanie się, ciągły ruch zarówno w przestrzeni, jak i czasie. Mimo to sama ta idea dość luźno – momentami zbyt luźno – łączyła się z każdym tekstem.

Pozostaję więc przy tym, że z przeczytanych przeze mnie książek noblistki to Prawiek i inne czasy oraz Prowadź swój pług przez kości umarłych są moimi ulubionymi. Na Biegunach najwyraźniej nie potrafię się w pełni poznać.

Komentarze