„Ciemno, prawie noc” Joanna Bator

Alicja wraca do rodzinnego Wałbrzycha, jako dziennikarka, aby napisać artykuł o zaginionych dzieciach. Na miejscu okazuje się, że w tym temacie jest jeszcze dwóch „proroków”, a także perspektywa stawiania pomnika Matki Boskiej, aby zaginione dzieci wróciły. Poza tym dowiaduje się wiele o przeszłości swojej rodziny i jeszcze kilku osób z najbliższego sąsiedztwa.

Nie do końca wiem, co to było, bo „Ciemno, prawie noc” nie broni się w żadnej kategorii, w której można ją rozpatrywać. Jako kryminał, miała zbyt dużo wątków pobocznych, w końcu zapominamy o sprawie, a jak przychodzi rozwiązanie, to razem z nim rozczarowanie. Jako powieść obyczajowa, zbyt dużo wątków fantastycznych. Jako powieść realizmu magicznego była po prostu nieciekawa. A cały wątek „koci” (babcyjnki, kotojady) był mocno wariacki – a mówię to ja, typowa crazy cat woman. Na plus było wplecenie historii księżnej Daisy, ostatniej pani na Zamku Książ. Najciekawszą postacią była Ewa, siostra głównej bohaterki, którą znamy tylko z opowieści. Jak dla mnie autorka zbyt dużo chciała wcisnąć do jednej książki rzeczy ciężkiego kalibru (fanatyzm religijny, pedofilia, znęcanie się nad dziećmi i zwierzętami, rasizm, transseksualizm i dyskryminacja, gwałt, samobójstwo, chore relacje matki z dzieckiem), z dodatkiem szaleństwa z Alicji w Krainie Czarów (chyba jej się trochę za dużo sypnęło). Książka po prostu nie trzyma się kupy, a wyrzucenie pewnych wątków na pewno by jej pomogło. To co widzę jeszcze na plus to przedstawienie naszej polskiej mentalności i społecznej zawiści, to wyszło bardzo wiarygodnie. Ale jednak nie wiem za co ta nagroda Nike – chyba za perły księżnej Daisy.