„Skafander i motyl” Jean-Dominque Bauby

#eurobooktrip 🌍 Francja

„Skafander i motyl” jest krótka i niby o niczym. Nie jest arcydziełem literatury, ani nie porywa fabułą. Ale jest to książka naprawdę niezwykła przez okoliczności powstania. Każda litera była zapisana przez... mrugnięcie powieką. Autor po wylewie był w stanie jedynie nieznacznie poruszać głową, lekko układać usta bardziej w grymas, niż w uśmiech i mrugać lewą powieką. Książka powstała w taki sposób, że przychodziła osoba, która odczytywała alfabet (ale taki ze zmienioną kolejnością, od najpopularniejszych liter w języku francuskim), a on mrugał przy literze, o którą mu chodziło. Ciężko robić w takim układzie poprawki, dlatego musiał dobrze się zastanawiać i zapamiętywać całe fragmenty. Niesamowite. Jednocześnie nie jest to ściana płaczu, nad utraconym życiem (choć wspomnień oczywiście też trochę jest), ale też o dziwo, całkiem zabawna i ironiczna obserwacja otoczenia. Serdecznie polecam, bo świadomość z jakim mozołem ta książka powstawała, powoduje, że jesteśmy w stanie ją bardziej docenić.


🔹🔹 „Czy wiesz, że B. zamienił się w warzywo?” „Oczywiście, że wiem. W warzywo, tak, w warzywo”. Słówko „warzywo” słodko przyklejało się do podniebień kraczących, ponieważ powracało wielokrotnie pomiędzy kolejnymi kęsami welsh rarebit. Tonem dawali do zrozumienia, że tylko głupiec mógłby nie zauważyć, iż obecnie moje miejsce znajduje się na straganie, a nie pośród ludzi. Żyjemy w czasach pokoju, więc rozsiewaczy fałszywych informacji rozstrzeliwać nie można. Jeśli chcę udowodnić, że mój potencjał intelektualny przekracza poziom kalafiora, mogę liczyć tylko na siebie. (s. 80) 🔹🔹🔹🔹 Jednak najbardziej ekstrawagancka okazała się chora, której koma poplątała w głowie. Gryzła pielęgniarki, sanitariuszy chwytała za przyrodzenia i chociaż chciała tylko szklankę wody, krzyczała, że się pali. Na początku starano się jakoś zwalczyć jej szalone zapędy, ale potem machnięto ręką i pozwolono, by krzyczała ile wlezie, wszystko jedno, o której godzinie dnia lub nocy. Te seanse nadawały naszemu oddziałowi neurologicznemu coś z ekscytującej atmosfery Lotu nad kukułczym gniazdem, więc kiedy pacjentkę wywożono, zresztą przy akompaniamencie: „Ratunku, mordują!”, to trochę mi się jednak zrobiło żal. (s. 94) 🔹🔹

Komentarze