„Kobieta trzydziestoletnia” Honore de Balzac
Podczas słuchania audiobooka kilka razy miałam wrażenie, że
coś się nie zgadza. Składałam to na karb tego, że może nie do końca dokładnie
się wsłuchiwałam. Gdy skończyłam, dotarłam do wersji tekstowej, przeczytałam
wstęp i wszystko stało się jasne. Początkowo były to niezwiązane ze sobą
historie z różnymi bohaterkami i dopiero z czasem autor ujednolicił imiona,
tworząc tym samym całość. Choć nie zawsze idealnie spójną.
Jeśli chodzi o samą treść, to choć bohaterowie, jak
przystało na epokę, wypowiadają długie i często pełne pompatyczności zdania, to
mimo wszystko Balzac nie owija w bawełnę i wali czytelnika po oczach prawdą,
której ten mógłby nigdy nie uświadczyć. Gdy kiedyś czytałam Ojca Goriota też
miałam podobne odczucie. W Kobiecie trzydziestoletniej porusza temat życia w
małżeństwie (czyli to, na czym zwykle się kończy), a także spojrzenie na nie
jako na „legalną prostytucję” – przyznaję, mocne słowa. W ogóle podzielam
zdanie Boya-Żeleńskiego, że z Balzaca to był kawał niezłego feministy. Miał
chyba niezbyt powszechną zdolność do rozumienia kobiet swoich czasów, które
były rozdarte między nieszczęściem w małżeństwie i marzeniem o innym życiu, a
wewnętrznym obowiązkiem moralnym wierności, którego to dylematu panowie zwykle
nie mieli. Jeśli chodzi o największe zaskoczenie, to była nim scena kłótni ojca
z córką, która powiedziałam, że chce opuścić dom wraz z mężczyzną, którego
pierwszy raz widzi na oczy, a który pojawił się w jej życiu z ciągnącą się za nim
mocno nadszarpniętą reputacją. Przyznam, że wciąż nie do końca rozumiem, jakim
sposobem taki dialog w ogóle mógł mieć miejsce.
Podsumowując, doceniam dzieło Balzaca, jego
bezkompromisowość w kładzeniu kawy na ławę, jednak gdyby połączenie owych
opowieści było lepiej dopracowane, wtedy całość czytałoby się lepiej, a także
pewne ogólne prawdy i morały byłby widoczniejsze.