„Czekając na barbarzyńców” J.M. Coetzee
Na prowincji bliżej nieokreślonego Imperium władzę sprawuje
od kilkudziesięciu lat człowiek, będący tam sędzią. Pewnego dnia ze stolicy
przyjeżdża pułkownik, który mówi o realnym zagrożeniu dla Imperium ze strony
barbarzyńców. Sędzia jednak w to powątpiewa, gdyż mieszka w tym granicznym
mieście 30 lat i wie, że plemiona barbarzyńskie nie zapuszczają się do nich, a
jedyni obcy to wędrowni koczownicy przywożący towary na wymianę. Wojskowy
jednak upiera się przy swoim, wyłapuje niewinnych ludzi i przyprowadza przypadkowych
jeńców. Sędzia stara się, aby zaprzestano okrucieństwa, jednak nie wie jeszcze,
że także on sam będzie musiał stawić czoło wojskowemu terrorowi.
W książce zostało postawionych kilka ważnych tez. Przede
wszystkim obcy jako agresywny i dziki, czyli ten tytułowy barbarzyńca, a
przynajmniej w oczach ludzi ze stolicy. Sędzia nie tylko zna obyczaje barbarzyńców,
ale także prowadzi niekiedy wykopaliska, podczas których odnajduje w piaskach
pustyni ruiny i tabliczki z nieznanym pismem, które próbuje badać. Kolejna
ważna rzecz, to zasadność istnienia Imperium, jako obrońcy przeciwko
barbarzyńcom szykującym się do ataku. Mechanizm powtarzany co jakiś czas, o
czym sam sędzia kilka razy wspomina. W pewien sposób sztuczne wywoływanie
problemu, aby pokazać, że w obrębie państwa, cywilizacji można czuć się
bezpiecznym, szczególnie gdy wojsko jest w pobliżu. I kolejna rzecz, czyli to wojsko
właśnie. Pewna władza w rękach próżnych i okrutnych adeptów szkoły wojskowej
okazuje się być najgorszym, co przytrafia się miastu i ludziom. Nie są
potrzebni żadni barbarzyńcy, aby lała się krew, były grabieże, hulanki i
roztrwanianie cudzych majątków. To kto ostatecznie jest tym barbarzyńcą?
Autor dał czytelnikowi pod rozwagę te istotne kwestie, co
bardzo mu się chwali, jednak w moim odczuciu zrobił to w sposób dość nudny i
mało porywający. Na okładce można przeczytać, że „książkę czyta się z zapartym
tchem”, z czym mogę się zgodzić tylko pod warunkiem, że będzie to zaparty dech
tuż przed solidnym chrapnięciem. Niestety, tak jak bohater miał problem w
nawiązaniu głębszych i prawdziwszych relacji z pewną kobietą, tak i ja nie
poczułam prawdziwości i głębi jego osobowości. Nie do końca robiło na mnie
wrażenie to, co się z nim działo, a przy narracji pierwszoosobowej więź między
czytelnikiem a bohaterem wydaje się dosyć kluczowa. Sam język powieści wydał mi
się poprawny, ale nie ujął mnie żadnymi ciekawymi konstrukcjami czy oryginalnym
doborem słów. Zatem sam pomysł oceniam jako bardzo dobry i interesujący, jednak
samo wykonanie jako niestety dość przeciętne.
Cytat dla chętnych:
🔹🔹🔹🔹
„Co nam uniemożliwia życie zgodne z prawami natury, podobne
do tego, jakie ryby wiodą w wodzie, ptaki w powietrzu czy dzieci? Wszystkiemu
winne Imperium! To Imperium wymyśliło historię. Imperium za podstawę swego
istnienia uznało nie spokojnie toczący się czas według powracających pór roku,
ale szarpiący bieg wzlotów i upadków, początku i końca, katastrofy. Imperium
samo siebie skazuje na obracanie koła historii i jednocześnie knuje przeciwko
niej. Tylko jedna myśl absorbuje ograniczony rozum Imperium: jak nie dopuścić
do swego końca, jak nie zginąć, jak przedłużyć okres swego panowania.” (s. 207)
🔹🔹🔹🔹