„Palacz zwłok” Ladislav Fuks
Karl Kopfrkingl, nazywany także Romanem, pracuje w krematorium w Pradze. Lubi swoje zajęcie, bo uważa, że pomaga duszom uwolnić się szybciej z ciał, gdyż zmarli pochowani w ziemi rozpadają w proch, z którego powstali, dopiero po 20 latach (a przecież jeszcze zostają kości). Swoje miejsce pracy nazywa Świątynią Śmierci i mówi o niej z pewną nabożnością. Oprócz tego jest od 17 lat szczęśliwie żonaty, ma pięknie urządzone mieszkanie i dwoje nastoletnich dzieci, co tworzy szczęśliwą rodzinę. Jest sympatycznym sąsiadem i dobrym człowiekiem, nie chce, aby komukolwiek źle się działo. Jednak pewnego dnia Willie Reiner, jego przyjaciel, zasiewa w nim niebezpieczne idee związane z nowym przywódcą Rzeszy Niemieckiej i przypomina Karlowi, że on również ma odrobinę niemieckiej krwi. Początkowo może się wydawać, że nie zrobiło to na Karlu aż takiego wrażenia i nie wywarło wielkiej zmiany, jednak obserwujemy jego powolną przemianę. Jest on trochę jak pęknięte naczynie, z którego co i raz delikatnym strumyczkiem wypływają wcześniejsze idee, aby ustąpić miejsca kolejnym myślom wlewanym przez innych. I tak z czasem coraz mniej zostaje z tego, co było w nim na początku.
To naprawdę niezwykła książka, która początkowo usypia naszą czujność, aby dosyć znienacka zafundować cios prosto w brzuch. Ma w sobie także sporo elementów metaforycznych, które zazwyczaj możemy lepiej zrozumieć z perspektywy, gdy poznamy już całość historii. Pojawiają się także swoiste refreny, które choć tak naprawdę nie znaczą wiele w głównej historii, to mają czytelnikowi o czymś przypominać, drapać go w mózg i powodować pewne uczucie dyskomfortu, aby zatrzymał się nad nimi i zastanowił, co one oznaczają. I tak elementem przewijającym się na każdym kroku jest różanolica młoda kobieta w czarnej sukni. Mimo że nie jest to ta sama osoba, ani nie wpływa ona na bohaterów, to przewija się w każdym miejscu – czyżby była ona uosobieniem będącej ciągle tuż obok śmierci? Kolejną rzeczą są kłótnie pewnej pary – szalonej kobiety z piórem w kapeluszu i w koralach oraz mężczyzny z wąsami. Ona mówi pozornie pozbawione sensu rzeczy, a on każe jej się uspokoić, odpowiada, że sytuacja wcale nie wygląda tak, jak ona mówi i że bredzi. Czy ten mężczyzna nie jest takim zdroworozsądkowym przedstawicielem społeczeństwa, które twierdzi, że pewne rzeczy są niemożliwe, że żyjemy w cywilizowanym świecie, w Europie dwudziestego wieku? A kobieta, pozornie wariatka, nie widzi przypadkiem tego zbliżającego się szaleństwa, które nikomu się dotąd nie śniło? Do tego jeszcze jak mantra powtarzane jest pierwsze spotkanie Karla i Lakme przed klatką leoparda w zoo i ten wąż, który też tam jest, choć nie wiadomo dlaczego. Może czające się zło?
Książka jest dość krótka, ale niezwykle treściwa i pozostawia w czytelniku potrzebę rozmyślań o niej – nie tylko o samej treści, ale też konstrukcji. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to jedna z lepszych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie. I bardzo się cieszę, że wizyta w Pradze i przedstawienie wystawiane na deskach Teatru Narodowego zmotywowały mnie do sięgnięcia po ten tytuł.
To naprawdę niezwykła książka, która początkowo usypia naszą czujność, aby dosyć znienacka zafundować cios prosto w brzuch. Ma w sobie także sporo elementów metaforycznych, które zazwyczaj możemy lepiej zrozumieć z perspektywy, gdy poznamy już całość historii. Pojawiają się także swoiste refreny, które choć tak naprawdę nie znaczą wiele w głównej historii, to mają czytelnikowi o czymś przypominać, drapać go w mózg i powodować pewne uczucie dyskomfortu, aby zatrzymał się nad nimi i zastanowił, co one oznaczają. I tak elementem przewijającym się na każdym kroku jest różanolica młoda kobieta w czarnej sukni. Mimo że nie jest to ta sama osoba, ani nie wpływa ona na bohaterów, to przewija się w każdym miejscu – czyżby była ona uosobieniem będącej ciągle tuż obok śmierci? Kolejną rzeczą są kłótnie pewnej pary – szalonej kobiety z piórem w kapeluszu i w koralach oraz mężczyzny z wąsami. Ona mówi pozornie pozbawione sensu rzeczy, a on każe jej się uspokoić, odpowiada, że sytuacja wcale nie wygląda tak, jak ona mówi i że bredzi. Czy ten mężczyzna nie jest takim zdroworozsądkowym przedstawicielem społeczeństwa, które twierdzi, że pewne rzeczy są niemożliwe, że żyjemy w cywilizowanym świecie, w Europie dwudziestego wieku? A kobieta, pozornie wariatka, nie widzi przypadkiem tego zbliżającego się szaleństwa, które nikomu się dotąd nie śniło? Do tego jeszcze jak mantra powtarzane jest pierwsze spotkanie Karla i Lakme przed klatką leoparda w zoo i ten wąż, który też tam jest, choć nie wiadomo dlaczego. Może czające się zło?
Książka jest dość krótka, ale niezwykle treściwa i pozostawia w czytelniku potrzebę rozmyślań o niej – nie tylko o samej treści, ale też konstrukcji. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to jedna z lepszych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie. I bardzo się cieszę, że wizyta w Pradze i przedstawienie wystawiane na deskach Teatru Narodowego zmotywowały mnie do sięgnięcia po ten tytuł.