„Kroniki marsjańskie” Ray Bradbury

„Kroniki marsjańskie” Ray Bradbury | fot. Jeden akapit
Według informacji, które znajdują się na okładce mojego wydania, tytuł ten to niepowiązane ze sobą opowiadania. Fragmenty rzeczywiście są dość luźno powiązane, ale jednak jak dla mnie to spójna całość, poszczególne opowiadania nawiązują do tego, co wydarzyło się wcześniej – chociażby kolejne próby kolonizacji Marsa. Autor napisał ten tytuł w 1950 r., a rozgrywająca się w nich akcja kończy się mniej więcej w nam współczesnych czasach. Jak zawsze ciekawe jest spojrzenie autorów na przyszłość, kiedy to wierzyli w tak szybki rozwój technologii, a tym samym cywilizacji. Ale nie o tym jednak.

Książka, jak już wspomniałam, zawiera w sobie opowiadania w formie kroniki, które poza tym, że są fantastyczno-naukowe, również dużo mówią o tym, jak sam autor patrzył na człowieka – istotę samolubną, z poczuciem wyższości, która nie ma poszanowania dla niczego co inne i nieznane, nawet jeśli nie jest to niebezpieczne, w tym dla mieszkańców Marsa.

Opowiadania mają bardzo różny charakter i choć głównie skupiają się na poznawaniu marsjańskiego świata czy nowinkach technologicznych, to nie brakuje w nich również niekiedy grozy czy humoru. Najbardziej podobały mi się dwa fragmenty – ten, w którym kolejna wyprawa przybywa i okazuje się, że na Marsie są wszyscy ich dawno umarli bliscy oraz ten, w którym pewien bogaty człowiek odtwarza dom opisany przez Edgara Allana Poego w jednym z utworów, który na Ziemi został zniszczony, tak jak wiele innych książek. (Czy był to pomysł, który później przerodził się w 451 stopni Fahrenheita? Być może.)

Niektóre opowiadania podobały mi się bardzo i uważam, że autor miał na te poszczególne fragmenty wiele świetnych pomysłów. Cieszę się, że wreszcie zapoznałam się z tym tytułem i myślę, że z chęcią kiedyś jeszcze do niego wrócę. Nie polecam jednak wydania z kolekcji „Gazety Wyborczej”, gdyż zawiera wiele błędów, a korekta w niej nie istniała – zarówno teoretycznie na karcie redakcyjnej, jak i w praktyce.

Komentarze