„Kroniki marsjańskie” Ray Bradbury
Książka, jak już wspomniałam, zawiera w sobie opowiadania w formie kroniki, które poza tym, że są fantastyczno-naukowe, również dużo mówią o tym, jak sam autor patrzył na człowieka – istotę samolubną, z poczuciem wyższości, która nie ma poszanowania dla niczego co inne i nieznane, nawet jeśli nie jest to niebezpieczne, w tym dla mieszkańców Marsa.
Opowiadania mają bardzo różny charakter i choć głównie skupiają się na poznawaniu marsjańskiego świata czy nowinkach technologicznych, to nie brakuje w nich również niekiedy grozy czy humoru. Najbardziej podobały mi się dwa fragmenty – ten, w którym kolejna wyprawa przybywa i okazuje się, że na Marsie są wszyscy ich dawno umarli bliscy oraz ten, w którym pewien bogaty człowiek odtwarza dom opisany przez Edgara Allana Poego w jednym z utworów, który na Ziemi został zniszczony, tak jak wiele innych książek. (Czy był to pomysł, który później przerodził się w 451 stopni Fahrenheita? Być może.)
Niektóre opowiadania podobały mi się bardzo i uważam, że autor miał na te poszczególne fragmenty wiele świetnych pomysłów. Cieszę się, że wreszcie zapoznałam się z tym tytułem i myślę, że z chęcią kiedyś jeszcze do niego wrócę. Nie polecam jednak wydania z kolekcji „Gazety Wyborczej”, gdyż zawiera wiele błędów, a korekta w niej nie istniała – zarówno teoretycznie na karcie redakcyjnej, jak i w praktyce.
Komentarze
Prześlij komentarz