„Czerwony śnieg” Ian R. MacLeod

Literatura wampiryczna nie pociągała mnie jakoś specjalnie, choć czytałam Drakulę Brama Stockera. Jednak mniej lub bardziej każdy z nas wie, jak to z tymi wampirami jest – że piją krew, że mają coś wspólnego z fazami księżyca, a do tego że mają ogromny pociąg seksualny. I kilka innych kwestii, w zależności od dzieła (na błyszczenie w słońcu spuśćmy zasłonę milczenia).

Bohaterem książki jest wampir, który był za czasów wojny secesyjnej lekarzem i który poświęcił długie lata, aby zrozumieć – w sposób naukowy – naturę istoty, w którą się przeobraził. Wyczuwał także pewną mroczną istotę, która go przyzywała i w poszukiwaniu jej korzeni przemierzył Europę – był w niej w różnym miejscu i różnym czasie. Jednocześnie ma on pewne wspomnienia innych wampirów, które były jego krwistymi poprzednikami – może on zobaczyć Strasburg oczami malarza i tryptyk, który ten maluje dla pewnej tajemniczej damy. Do tego (niczym bohater anime Vampire Hunter D) tropi swoich dawnych kompanów z czasów wojny, którzy również mało sprzyjającym zbiegiem okoliczności stali się ni to żywymi, ni to umarłymi. Autor bardzo ciekawie kreśli pewne wycinki historii Ameryki czy Europy poprzez życie jednego wampira – czego nie można by zrobić z ludzkim bohaterem. Jednocześnie zagłębia się w bardzo dawną i mistyczną historię z kapłanką Sybillą. I choć końcówka książki, jak dla mnie, jest nieco mętna i nie wszystko stało się dla mnie jasne po ostatniej stronie, to jednak doceniam sposób budowania opowieści. Jedyne co nieco mnie uwierało, to czasami zbyt kwieciste zdania, kiedy autor tak dużo chciał nam powiedzieć na jednym wydechu, że w końcu gubiliśmy główny wątek, od którego rozpoczął. Książka jednak jest ciekawym, nieco świeższym spojrzeniem na wampiryczny wątek w literaturze fantastycznej.