„Jurassic Park. Park Jurajski” Michael Crichton

Bogaty przedsiębiorca, którego firma zajmuje się modyfikacjami genetycznymi i której udało się odtworzyć DNA i przywrócić do życia dinozaury, buduje park rozrywki na wyspie nieopodal Kostaryki, a atrakcją mają być tam prehistoryczne stwory. Jednak inwestorzy mają wątpliwości, czy wszystkie prace przebiegają prawidłowo, dlatego proszą o przyjazd ekspertów, którzy opiniowali wcześniej pewne kwestie, nie wiedząc do końca, nad czym pracują. Wizyta w Parku Jurajskim wymyka się spod kontroli i dochodzi do wielu nieprzewidzianych (czy aby na pewno?) sytuacji.
Ten wstęp był w sumie zbędny, bo mało jest chyba osób, które nie oglądały albo nie słyszały o filmie Stevena Spielberga na podstawie książki Crichtona. Ja filmu nie pamiętam zbyt dokładnie, aczkolwiek istnienie Parku Jurajskiego odcisnęło pewne piętno na moim dziecięcym umyśle. Wydaje mi się, że książka – jak to zwykle bywa – ma nieco więcej do powiedzenia, niż film. Oczywiście, to jest literatura typowo rozrywkowa, a do tego straszy w najprostszy sposób – za pomocą zła widzialnego, wielkiego, przerażającego, z wielkimi zębami i ostrymi szponami – żadnej psychologii tu nie ma, czysty strach podszyty instynktem przetrwania.

W każdym razie, wracając do pewnych głębszych treści, pojawia się w książce sporo ciekawie zarysowanych kwestii z genetyki, zachowań zwierząt (niekoniecznie dinozaurów), a także teorii chaosu, o której mówi profesor Ian Malcolm. Jest on zresztą moim ulubionym bohaterem, bo choć sam jest naukowcem, nie boi się krytykować naukowców, którzy czasami nie znają umiaru w dążeniu do pewnych rozwiązań, które mogą się okazać zgubne. I to głównie dla nas. Na stwierdzenie Hammonda o tym, że wydostanie się dinozaurów na zewnątrz wyspy byłoby końcem świata, stwierdza, że to bzdura i świadczy tylko o pewnym egocentryzmie (a może antropocentryzmie). Większość katastrof ekologicznych, które by się wydarzyły, byłby tak naprawdę katastrofami dla nas, a nie dla Ziemi jako takiej.

Załóżmy, że by doszło [do napromieniowania]. Powiedzmy, iż to napromieniowanie byłoby tak potężne, że wyginęłyby wszystkie zwierzęta i rośliny, i jeszcze przez następne sto lat utrzymywałby się ogromnie wysoki poziom promieniowania. Otóż życie i tak gdzieś by przetrwało – w glebie, a może zamrożone w lodach Arktyki. (...) Na nowo rozpocząłby się proces ewolucji. Odbudowa świata żywych organizmów aż do stanu ich dzisiejszej różnorodności (...), i oczywiście nowo powstałe organizmy bardzo różniłyby się od współczesnych. Jednak Ziemia jako taka przetrwałaby nasze szaleństwo. I życie na Ziemi także by nas przetrwało. My tylko błędnie wyobrażamy sobie, że nie. (s. 329)

I myślę, że jest w tym trochę prawdy, że Ziemia da sobie radę, a nie dbając o środowisko, możemy zaszkodzić tak naprawdę tylko sobie (no i wielu innym gatunkom przy okazji...).

Oprócz tego książka jest bardzo ciekawym początkiem do poszerzenia wiedzy o dinozaurach. Podkreślam – początkiem. Wiele rzeczy jest tam błędnych, nie tylko dlatego że jest to fikcja i autor sobie pewne rzeczy wymyślił (choć to też), ale dlatego, że od wydania książki w 1990 roku dowiedzieliśmy się znacznie więcej o dinozaurach i że pewne początkowe założenia, w świetle nowych badań, były po prostu nieprawdziwe.

Dla chętnych polecam dwa bardzo ciekawe artykuły. Dotyczą one w sumie filmu, ale film bazował na książce, więc zostajemy w temacie.

Czy Park Jurajski kiedyś stanie się rzeczywistością? Czyli dlaczego nie da się sklonować dinozaura – IFLScience >>
Czy Park Jurajski ma naukowy sens, czyli o tym, że T-rex miał jednak dobry węch, wzrok i słuch, a także że welociraptory były upierzone – BBC >>

Podsumowując, jest to książka rozrywkowa, ale da się z niej też coś więcej wynieść. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to źródło wiedzy, a fikcja. Jeśli chodzi o sam styl książki, to jest on umiarkowanie dobry, fabuła w dużej mierze nastawiona na akcję, a dialogi niekiedy nie powalały, ale mimo to jestem na tak, bo jednak pomysł Crichtona był naprawdę niezwykły i bardzo wpłynął na wyobraźnię ludzi z mojego pokolenia.