„Onitsza” J.M.G. Le Clézio

Tuż po II wojnie światowej jedenastoletni Fintan wraz ze swoją matką wyrusza do Onitszy, miejscowości w Nigerii, aby poznać swojego ojca – Anglika, który reprezentuje kolonizatorów i pracuje dla United Africa. Jednocześnie Geoffroy Allen owładnięty jest obsesją poznania losów ludzi z Meroe, którzy wraz ze swoją królową byli zmuszeni opuścić znany im kawałek ziemi. Osiedli niedaleko rzeki Omerun i stworzyli niezwykłe miejsce – wyrocznię Aro Czuku.

Wydaje mi się, że wiele afrykańskich mitów i magicznych elementów wymyka się nieco europejskiemu rozumowaniu. Legendy te są zbudowane w nieco inny sposób – może bardziej oniryczny, mniej trzymający się logiki? Ja miałam właśnie tak z tymi fragmentami myśli, snów, przywidzeń Geoffroya – nie zawsze za nimi nadążałam i widziałam powiązania. Bardziej przypadły mi do gustu te realistyczne elementy krajobrazu, którego głównym uczestnikiem był Fintan, podczas wypraw z czarnoskórym przyjacielem Bonnym. Relacje z miejscowymi były pokazane w różnych aspektach – zarówno spojrzenie męskie, kolonizatorskie, dominujące, które reprezentowali ludzie z Klubu, ale także bardziej kobiece, rozumienie się bez słów, bardziej za pomocą przyjaznych gestów i mimiki, sprzeciwiające się nieludzkiemu traktowaniu, które pokazywała Maou, matka Fintana.

Czy jednak tytuł ten przypadł mi do gustu? Muszę przyznać z żalem, że tak sobie. Były fragmenty, które mi się podobały (np. opis wnętrza wraku statku na rzece czy scena, w której Fintan niszczył termitierę, a Bonny powiedział, że termity to bogowie), ale nie sądzę, aby ten tytuł został ze mną na dłużej. Wydaje mi się, że sposób podania całości wpłynął na to, że ta historia mnie nie zafascynowała – ani opowieść o poddanych królowej Arsinoe, ani losy Fintana i jego matki. Jednak nie jest to na pewno zła książka, po prostu nie do końca wpasowała stylistykę, którą lubię.