„Pan wszystkich krów” Andrzej Dybczak

Opowiadania krążą głównie wokół tematyki zawodów i aktywności, w których autor uczestniczył osobiście. Mówi na przykład o tym, jak pracował przy przenoszeniu wielkich bloków zamarzniętych ryb w Norwegii, albo jak pracował jako „pachołek” na gospodarstwie i zajmował się tam krowami, albo jak pojechał na dwutygodniowy kurs, który miał go przygotować do pracy przy ścince drzew. I muszę przyznać, że na początku podobały mi się tylko dwa opowiadania – pierwsze o polowaniu i opowieści starego myśliwego oraz to o krowach. A dlatego, że pokazały mi coś, co mnie bardzo poruszyło. O wiele bardziej rusza mnie krzywda zwierząt niż ludzi, dlatego sarnie nawoływanie utraconego dziecka, czy szybkie mruganie powiek u krów w odpowiedzi na ból i ucieczka z pastwiska, aby spędzić ze swoim nowo narodzonym cielakiem choć ułamek z jego życia –  zrobiły na mnie wrażenie, głównie emocjonalne. Ale po pewnym czasie uznałam, że inne też były dobre, choć początkowo mnie nie porwały. W tym o pracy przy rybach i przy ścince drzew pojawiało się sporo przekleństw, krępujących niekiedy wynurzeń rozmówców i ogólnie nie odczuwałam po skończeniu, żeby były wartościowe. Teraz jednak myślę, że autor przedstawił pewien wycinek – zarówno świata, jak i ludzi – w którym nigdy zapewne się nie znajdę. To miejsca mocno męskie, przepełnione ciężką fizyczną pracą, z niezbyt ambitnymi zajęciami, ale z myślą o dobrym (lepszym niż w Polsce) zarobku. I wydaje mi się, że choć są one szorstkie w czytaniu, to jednak niczego nie przekłamują. I pomimo iż nadal nie mogę powiedzieć, aby te konkretnie opowiadania bardzo mi się podobały, to dotarła do mnie ich wartość poznawcza.