„Stryjeńska. Diabli nadali” Angelika Kuźniak
Zofia Stryjeńska była malarką tworzącą najwięcej w dwudziestoleciu międzywojennym. W swoich obrazach nawiązywała dużo do tradycji ludowej – malowała wieś, jej obrzędy, stroje. W tematyce przewijali się także górale, co nie jest zaskoczeniem, gdyż przez pewien czas mieszkała w Zakopanem. Sporo miejsca w jej twórczości zajmowała słowiańskość. Namalowała cały cykl Bożków słowiańskich, świąt i tradycji pogańskich (jak np. puszczanie wianków), a także stworzyła projekt świątyni słowiańskiej – Witezjonu – która miała być zarazem teatrem z obszerną widownią. Wytworzyła charakterystyczny dla siebie styl, który idealnie wpisuje się w obecnie odnowiony zachwyt nad folklorem.
Jeśli chodzi o samą Zofię, to z książki Angeliki Kuźniak wyodrębnić można kilka jej wizerunków. Przede wszystkim była bardzo zdolną malarką, dla której przez długi czas praca była najważniejszym elementem życia – choć często przez pracę miała problem z wypłacalnością i tonęła w długach. I co tu kryć – była też furiatką. I widać to w jej problemach małżeńskich, kiedy z Karolem Stryjeńskim żyć bez siebie nie mogli, a jednocześnie z sobą też nie, a jej mąż dwukrotnie zainicjował zamknięcie jej w szpitalu psychiatrycznym. Ale była też zabawną furiatką – w swoich listach i pamiętniku nie szczędziła ostrych i dosłownych słów czy spostrzeżeń, pisała wprost, co myśli i klęła okrutnie, ale z pewnym wdziękiem (kto dziś tak pięknie przeklina?): „Krew mnie zalewa. Psia krew!”.
Słuchałam książki w formie audiobooka i może to nie był najlepszy pomysł w przypadku książki o malarce. Domyślam się, że papierowe wydanie zawierało trochę reprodukcji, zdjęć i zapewne część z tego mi umknęła. Najciekawsze były dla mnie fragmenty pamiętników Zofii, bo tam pokazała, że nie tylko potrafiła malować, ale także elegancko posługiwała się słowem. To co mi niezbyt przypadło do gustu – głównie z powodu nadmiaru – to były fragmenty opisujące komu i ile pieniędzy wisiała oraz jak kombinowała i zwiewała przed wierzycielami. Cóż, takie zapewne miała życie, ale myślę, że znalazłoby się kilka ciekawszych rzeczy do opisania w książce.
Jeśli chodzi o samą Zofię, to z książki Angeliki Kuźniak wyodrębnić można kilka jej wizerunków. Przede wszystkim była bardzo zdolną malarką, dla której przez długi czas praca była najważniejszym elementem życia – choć często przez pracę miała problem z wypłacalnością i tonęła w długach. I co tu kryć – była też furiatką. I widać to w jej problemach małżeńskich, kiedy z Karolem Stryjeńskim żyć bez siebie nie mogli, a jednocześnie z sobą też nie, a jej mąż dwukrotnie zainicjował zamknięcie jej w szpitalu psychiatrycznym. Ale była też zabawną furiatką – w swoich listach i pamiętniku nie szczędziła ostrych i dosłownych słów czy spostrzeżeń, pisała wprost, co myśli i klęła okrutnie, ale z pewnym wdziękiem (kto dziś tak pięknie przeklina?): „Krew mnie zalewa. Psia krew!”.
Słuchałam książki w formie audiobooka i może to nie był najlepszy pomysł w przypadku książki o malarce. Domyślam się, że papierowe wydanie zawierało trochę reprodukcji, zdjęć i zapewne część z tego mi umknęła. Najciekawsze były dla mnie fragmenty pamiętników Zofii, bo tam pokazała, że nie tylko potrafiła malować, ale także elegancko posługiwała się słowem. To co mi niezbyt przypadło do gustu – głównie z powodu nadmiaru – to były fragmenty opisujące komu i ile pieniędzy wisiała oraz jak kombinowała i zwiewała przed wierzycielami. Cóż, takie zapewne miała życie, ale myślę, że znalazłoby się kilka ciekawszych rzeczy do opisania w książce.