„Spiski. Przygody tatrzańskie” Wojciech Kuczok
Narrator przybliża nam swoje wspomnienia związane z górami – pierwsze z nich dotyczyło mistrzostw świata w piłce nożnej w 1982 roku. Wyjechał on wraz z rodzicami w góry, by tam oglądać rozgrywki na radzieckim odbiorniku, a jednocześnie zainteresować tubylczych chłopców tym sportem. W tle mamy także wspomnienia komunizmu, stanu wojennego. Sporo też opowiada o swoich rodzicach, o naturalnym rozpadzie ich związku, a także o ojcu, który był typowo polskim malkontentem, narzekającym na wszystko.
Rychło okazało się, że oznacza to przede wszystkim wolność rynku, ojciec więc zamiast „przeklętą komuną” gardził teraz „zgniłym kapitalizmem”, choć z czasem, kiedy władzę w kapitalistycznej Polsce objęli postkomuniści, tym razem z wyboru narodu, ojciec mógł przeklinać komunę i kapitalizm jednocześnie – tego w najczarniejszych pragnieniach nie był w stanie sobie wymarzyć. (s. 184)
Jednak najwięcej jest o góralach, o ich naturze, patrzeniu na świat. Nie zawsze są to obserwacje poczynione na ich korzyść, ale jednak niezwykle trafne.
Górale nie znali gór; ta cicha hańba zdała się już dziedziczna, choć pamięć o pradziadkach, którzy choćby i boso przewodniczyli wycieczkom, przedsiębranym przez głodnych wrażeń mieszczan, nie zaginęła. Ale już wtedy, w zamierzchłych czasach pierwszej eksploracji Tatr, górale przedzierzgnęli się z zajadłych kłusowników w przewodników tatrzańskich nie z miłości do gór, tylko dla bezpieczniejszego i łatwiejszego zysku. Teraz, kiedy park narodowy oplata gęsta sieć szlaków i każdy dyletant z kawałkiem mapy mógł góry odwiedzać samodzielnie, wytrząsanie dutków z ceperskich kies nie wymagało już skalnej łazęgi. Kto miał konie, załatwiał licencję fiakra i doił, ile wlezie (...), wszyscy zaś mieli domy i rozbudowywali je odpowiednio do turystycznych potrzeb, inkasując sezonowo poważne honoraria za wynajmowane pokoje. (s. 192)
Pod koniec, kiedy narrator jest już dorosły, pojawia się więcej fragmentów, na które ja osobiście bardzo czekałam – krajobraz tatrzański, trasy poza wyznaczonymi szlakami, jaskinie, żleby, dolinki. Niektóre z tych miejsc miałam w oczach przy czytaniu i było to bardzo miłe uczucie, bo miłośnikiem gór – a Tatr szczególnie – jestem ogromnym.
Styl Kuczoka jest naprawdę świetny. Nie dość, że rewelacyjnie operuje słowem, to jeszcze nie skąpi przy tym bystrego dowcipu. Jestem zdecydowanie na tak i chętnie sięgnę po inne jego książki.
Rychło okazało się, że oznacza to przede wszystkim wolność rynku, ojciec więc zamiast „przeklętą komuną” gardził teraz „zgniłym kapitalizmem”, choć z czasem, kiedy władzę w kapitalistycznej Polsce objęli postkomuniści, tym razem z wyboru narodu, ojciec mógł przeklinać komunę i kapitalizm jednocześnie – tego w najczarniejszych pragnieniach nie był w stanie sobie wymarzyć. (s. 184)
Jednak najwięcej jest o góralach, o ich naturze, patrzeniu na świat. Nie zawsze są to obserwacje poczynione na ich korzyść, ale jednak niezwykle trafne.
Górale nie znali gór; ta cicha hańba zdała się już dziedziczna, choć pamięć o pradziadkach, którzy choćby i boso przewodniczyli wycieczkom, przedsiębranym przez głodnych wrażeń mieszczan, nie zaginęła. Ale już wtedy, w zamierzchłych czasach pierwszej eksploracji Tatr, górale przedzierzgnęli się z zajadłych kłusowników w przewodników tatrzańskich nie z miłości do gór, tylko dla bezpieczniejszego i łatwiejszego zysku. Teraz, kiedy park narodowy oplata gęsta sieć szlaków i każdy dyletant z kawałkiem mapy mógł góry odwiedzać samodzielnie, wytrząsanie dutków z ceperskich kies nie wymagało już skalnej łazęgi. Kto miał konie, załatwiał licencję fiakra i doił, ile wlezie (...), wszyscy zaś mieli domy i rozbudowywali je odpowiednio do turystycznych potrzeb, inkasując sezonowo poważne honoraria za wynajmowane pokoje. (s. 192)
Pod koniec, kiedy narrator jest już dorosły, pojawia się więcej fragmentów, na które ja osobiście bardzo czekałam – krajobraz tatrzański, trasy poza wyznaczonymi szlakami, jaskinie, żleby, dolinki. Niektóre z tych miejsc miałam w oczach przy czytaniu i było to bardzo miłe uczucie, bo miłośnikiem gór – a Tatr szczególnie – jestem ogromnym.
Styl Kuczoka jest naprawdę świetny. Nie dość, że rewelacyjnie operuje słowem, to jeszcze nie skąpi przy tym bystrego dowcipu. Jestem zdecydowanie na tak i chętnie sięgnę po inne jego książki.