„Księga jesiennych demonów” Jarosław Grzędowicz

Podobno listopad to najbardziej depresyjny miesiąc, który składa się z samych poniedziałków. W tym roku w ogóle ta nasza piękna polska złota jesień miała tylko chwilowe przebłyski. Z jednego z takich przebłysków skorzystałam, żeby zrobić to zdjęcie, a resztę ponurych dni spędziłam na podczytywaniu Księgi jesiennych demonów.

To bardzo listopadowa lektura, więc wybrałam idealny czas na zapoznanie się z nią. Zaczyna się od tego, że pewnemu mężczyźnie nic, ale to naprawdę nic nie układa się w życiu i idzie po wsparcie do sklepu „magicznego”, czyli z tandetą, taką jak np. amulety. Zaczyna rozmawiać z właścicielem, który opowiada mu historie zawarte właśnie w Księdze jesiennych demonów, a które my dostajemy także w tej książce. Jest to zatem zbiór opowiadań wkomponowany w krótką historię, która otwiera i zamyka książkę.
Opowiadania jak to opowiadania, jedne lepsze, drugie gorsze, a wszystkie łączy motyw sił nadprzyrodzonych, dziwnych postaci czy specjalnych umiejętności nabytych w niezwykły sposób. Wszystkie też mówiły o pewnych bolączkach, smutku czy niemożności znalezienia sensu, no i rzecz jasna o listopadzie. Najbardziej podobały mi się opowiadania Piorun, o dziwnym casanovie, który uwodzi cudze kobiety, ale nikt jakoś go nie pamięta, nie kojarzy, a także Czarne motyle za pomysł na niezwykłą tajemnicę męskiego bohatera i ciekawą narrację – trzecioosobową oraz z punktu widzenia zmarłego męża kobiety. Dwa pierwsze opowiadania były takie sobie, tak że ze średniej oceny wychodzi, że zbiór jest nawet w porządku. 


Jeśli szukacie nieco niepokojącej lektury z fantastyką w tle na ten właśnie czas w roku, to zachęcam do skosztowania.