„Portret młodej wenecjanki” Jerzy Pilch

Podobno twórczość Jerzego Pilcha albo się lubi, albo nie. Gdybym miała wnosić tylko po tej książce, to byłabym wśród tych na "nie".

Pierwsze spotkanie z Pilchem i zdecydowanie nieudane. Na tylnej stronie okładki jest mowa o tym, że "Portret młodej wenecjanki" to połączenie beletrystyki, eseju, felietonu i dziennika, a moim zdaniem jest to raczej strumień świadomości na temat dowolny, choć czasami zdarza się autorowi wrócić do teoretycznie głównego wątku. A główny wątek to związek bohatera z dużo młodszymi kobietami, a przede wszystkim z Praliną Pralinowicz. Czasami (naprawdę tylko czasami) autor mi zaimponował stylistyczną erudycją i finezją, a także poczuciem humoru, ale przez większość zastanawiałam się, o czym ten człowiek mówi, co to ma do rzeczy i kiedy wróci do meritum. Może to powinny być eseje, a nie "powieść", wtedy jakoś łatwiej byłoby ten tekst przyjąć. Choć akurat muszę przyznać, że jedynym fragmentem, który naprawdę mi się podobał był ten o historii Boriszy, który zaczął mieszkać w narożnym pokoju i stronic od ludzi - czyli nic związanego z Praliną i przemyśleniami autora.


Domyślam się, że nie jest to najlepsza książka Pilcha, ale jakoś mnie nie zachęcił do siebie. Jeśli mam czytać dygresje, to zamiast pseudointelektualnych wynurzeń podstarzałego casanovy na temat związków i niemożności ich utrzymania z powodów wielorakich, wolę kulturowe ciekawostki Łysiaka.